Pułapka własnej firmy
Photo by Brad Neathery on Unsplash

Pułapka własnej firmy

Podsumowanie:

Jeśli uważasz, że założenie własnej firmy oznacza, że nie będziesz mieć szefa, będziesz pracować na swoich warunkach – przeczytaj uważnie ten tekst.

Jakiś czas temu grupie studentów przedsiębiorczości zadałem pytanie: jaki jest ostateczny cel istnienia firmy? W grupie była co najmniej dziesiątka właścicieli firm, do tego kolejne osiem osób chciało w najbliższym czasie „pójść na swoje”. I tylko jedna osoba odpowiedziała prawidłowo na to pytanie.

Zacznijmy jednak od innego, prostszego pytania: dlaczego ludzie zakładają firmy? Jeśli pierwsze, co Ci przyszło do głowy to „dla pieniędzy” lub „chcą robić to, co kochają” – ten tekst Cię zaciekawi. Jeśli dodatkowo masz już firmę lub myślisz o jej założeniu, jest lekturą obowiązkową.

Chcę robić to, co kocham

Książka „Mit przedsiębiorczości” wpadła w moje ręce dziesięć lat po tym, jak założyłem firmę. Jest stara, pierwszą jej wersję Michael Gerber napisał w 1986 roku. Kiedy skończyłem czytać, myślałem tylko o jednym: żałuję, że nie wpadła mi w ręce dwanaście lat wcześniej. Bo popełniłem wszystkie błędy, które są w niej opisane.

O czym jest „Mit przedsiębiorczości”? W dużym skrócie: jeśli kochasz coś robić, założenie firmy, w której zamierzasz się tym zajmować, jest najgorszym pomysłem pod słońcem. Bo wtedy przestaniesz robić to, co kochasz. Człowiek, który uwielbia piec ciasta i zakłada cukiernię, musi napisać biznesplan, wypełnić wniosek o kredyt w banku, zatrudnić ludzi, policzyć podatki, wypłacić pensje, przygotować dokumenty do księgowości, odpowiedzieć na pismo z Urzędu Skarbowego… A nie zaczęliśmy jeszcze nawet zdobywać klientów! W tym wszystkim nie zostaje wiele czasu na pieczenie ciast.

To jest dokładnie to, co spotkało mnie niemal dwadzieścia lat temu. Chciałem projektować identyfikacje wizualne dla firm. Założyłem firmę projektową i… zdobywanie klientów, liczenie podatków, wystawianie faktur czy planowanie produktów okazały się dużo ważniejsze od designu.

Jeśli chcesz piec ciasta… zatrudnij się u kogoś, kto będzie Ci płacił za pieczenie ciast. Przyjdziesz do pracy o dziewiątej, spędzisz cały dzień na robieniu tego, co kochasz, wyjdziesz o siedemnastej bez zmartwień. Tyle o książce „Mit przedsiębiorczości”. Ale my się dopiero rozkręcamy.

Odejść od szefa

„Ale ja nie chcę mieć szefa! Ten, którego mam jest dupkiem, nie puszcza mnie na urlop i każe robić nadgodziny. Sam sobie będę sterem, żeglarzem, okrętem!” Muszę Cię zmartwić. Kiedy pracujesz na swoim, Twoim szefem jest… klient. A jego nie obchodzi, czy chcesz iść na urlop. To znaczy idź, oczywiście. Ale nie oczekuj, że klient Ci za to zapłaci. Nadgodziny? Umówiliście się na konkretną kwotę za projekt, powinieneś wiedzieć, ile czasu Ci to zajmie. Nie umiesz tego policzyć? Klienta to nie obchodzi. Złamałeś rękę i nie możesz piec ciast? Cóż, w umowie jest kara na wypadek takiego rozwoju sytuacji.

Tymczasem pracownik na etacie ma płatny urlop, płatne chorobowe i płatne nadgodziny. Wiem, kwestionujesz teraz te płatne nadgodziny, nie we wszystkich firmach jest tak różowo. Ale fakt, że nie kwestionujesz pozostałych dwóch powinien Ci dać do myślenia. Na etacie jest lepiej.

Na swoim się zarabia

„Większe pieniądze, które przynosi własna firma są warte tych niedogodności! Na swoim będę zarabiał tyle, ile chcę!” Przykro mi, ale nie. Jeśli Twoją specjalnością jest pieczenie ciast, będziesz zarabiać… mniej. Dlaczego? Pogadajmy o matematyce.

Przyjmijmy, że podczas ośmiu godzin na etacie pieczesz 10 ciast. Czas, który poświęcasz na pracę stanowi 100% (nie musi się równać ośmiu godzinom – wszyscy wiemy, że robisz sobie przerwy na fajkę, grzebanie na Facebooku, a gdy ciasto rośnie, w sekrecie robisz dzióbki na Insta). Jesteś ekspertem, więc Twoją efektywność ustawiam także na 100% – nie da się tego zrobić lepiej i szybciej. Twój pracodawca sprzedaje ciasta za 100 zł każde. Wyprodukowałeś 1.000 zł przychodu, 20% z tego (200 zł) zostaje Ci w kieszeni. Pracodawca twierdzi, że pozostałe pieniądze poszły na zdobywanie klientów. Jakiś specjalista spędza cały dzień (czyli znowu: 100% czasu) sprzedając to, co upiekłeś (a ponieważ jest specjalistą, jego skuteczność to 100%). Zdzierstwo, prawda? Na swoim zarobisz o wiele więcej! Policzmy.

Dla uproszczenia Twój czas dzielimy na trzy części. 20% spędzasz piekąc ciasta ze skutecznością 100%. Daje to 2 ciasta po 100 zł każde (absolutnie pomijam fakt, że jako mniej znana firma musiałbyś spuścić trochę cenę, by klienci Ci zaufali). Pozostałe 80% czasu spędzasz szukając klientów (40%) oraz robiąc wszystkie zadania administracyjne (40%). Ale ponieważ nie jesteś w tym dobry, Twoja skuteczność wynosi 50% (co jest olbrzymim optymizmem, prawda?).

Wielki finał obliczeń. Sprzedawca pracujący 100% czasu ze skutecznością 100% sprzedaje 10 ciast dziennie. Ty, sprzedając 40% czasu ze skutecznością 50% sprzedasz… dwa ciasta (0,4 razy 0,5). Zarabiasz tyle samo, ale przez 80% dnia robisz rzeczy, których nie kochasz. Gratuluję.

Nie zapominaj też o bezpieczeństwie tych 200 złotych. Osiem na dziesięć nowych firm upada. Mało znam etatów, na których masz 80% szans, że Cię wyleją…

Ostateczny cel istnienia firmy

Czy to oznacza, że masz nie zakładać własnej firmy? Absolutnie nie. Ale zanim to zrobisz, odpowiedz mi jeszcze na jedno, bardzo ważne pytanie. Jaki jest ostateczny cel istnienia firmy?

Większość ludzi w grupie przedsiębiorców, których zapytałem, zakłada firmy, by „zarabiać w nich pieniądze” albo „uwolnić się od szefa”. Bardzo mi zależało, żebyśmy rozprawili się z tymi argumentami zanim dojdziemy do tego miejsca. Dlaczego? Bo to, co teraz powiem, będzie trudne do zrozumienia, jeśli nadal myślisz o firmie jako o miejscu, gdzie – w porównaniu z etatem – trawa jest bardziej zielona. Jeśli traktujesz własną firmę jako jakąkolwiek alternatywę ciepłej posadki – zawiedziesz się. Srodze.

Ostatecznym celem istnienia firmy jest rosnąć. Zdrowa firma będzie na Ciebie zarabiać (zwróć uwagę, że nie napisałem „Ty będziesz zarabiać w firmie”) jeśli odpowiednio urośnie. A to oznacza, że procedury skalowania musisz w nią wbudować od samego początku. Dwie główne rzeczy, o których musisz myśleć od pierwszego dnia istnienia:

  • Oddzielenie wiedzy od ludzi. Zadaj sobie proste pytanie: ile osób musiałoby wpaść pod autobus, żeby Twoja firma przestała istnieć? Gdzie w organizacji są wąskie gardła? Gdyby ta osoba jutro była w śpiączce, czy Twoja firma będzie płacić rachunki na czas? Czy pozostali pracownicy będą w stanie dokończyć zlecenia? Pytanie o śpiączkę czy potrącenie przez autobus miało brzmieć dramatycznie. Ale dokładnie ta sama osoba nie będzie mogła jechać na urlop bez zabrania telefonu i laptopa. Bo rachunki nie będą płacone na czas, bo pozostali pracownicy nie będą w stanie dokończyć zlecenia. Zlikwiduj „niezastąpionych”. Jak? Wiedza w organizacji powinna być zapisana w CRM-ie, firmowych dokumentach, procedurach awaryjnych… Kiedy jeden człowiek odchodzi (na zawsze bądź na urlop), kolejny powinien go zastąpić przy minimalnym wysiłku ze strony pozostałych (bo oni mają swoje obowiązki).
  • Oddzielenie kompetencji od ludzi. Kolejne pytanie: jeśli prowadzisz restaurację, jakich kompetencji będziesz wymagał na rozmowie rekrutacyjnej od człowieka, który będzie u Ciebie przyrządzał posiłki? Człowiek po liceum gastronomicznym jest trudny do znalezienia i – ponieważ wiele firm takich ludzi poszukuje – jego pensja będzie spora. A jakich kompetencji kulinarnych wymaga się od pracownika restauracji McDonald’s? Większość tego, co ma wiedzieć jest zapisane w procedurach. Ukończenie liceum gastronomicznego? Niekoniecznie. Takich ludzi jest na rynku więcej. Rekrutacja będzie zatem krótsza a wynegocjowana stawka… niższa. Pod warunkiem, że masz takie procedury.

Firma, która nie rośnie, jest chora

Masz firmę, freelancerze? Rośnie? Weź dowolny wskaźnik wielkości firmy (liczba klientów, przychody, liczba zleceń) i porównaj je rok do roku, kwartał do kwartału. Jak to wygląda? Nawet jeśli zarabiasz pieniądze, ale Twoja firma nie rośnie – jest chora. I nie masz powodów do zadowolenia. Powiem Ci, dlaczego.

Do tej pory dzieliliśmy ludzi na dwie kategorie: pracowników (ci, którzy pracują na etacie) oraz właścicieli firm. Chciałbym dołożyć trzecią, najbardziej przerażającą. Kiedy Twoja firma stoi w miejscu, do końca życia będziesz pracownikiem we własnej firmie. Bez szans na podwyżkę, bez widoków na awans, w ciągłym zagrożeniu bankructwem. Jeżeli do „pójścia na swoje” motywowała Cię wizja pracy we własnej firmie, dużo lepiej skończysz pozostając na etacie.

Dopiero sieć to komputer

Dawno temu, w początkach internetu, powyższe hasło zahaczało o herezję. Mieliśmy już biura wypełnione komputerami, każdy z nich był samotną wyspą, na której dało się całkiem nieźle wykonywać pracę. A potem John Gage, wiceprezes Sun Microsystems (jednej z pierwszych wielkich firm zajmujących się internetem) rzucił „Dopiero sieć to komputer”. Dziś wiemy, że to prawda. Komputery odłączone od sieci traktujemy jak kalekie.

Dopiero seryjny przedsiębiorca może się mienić przedsiębiorcą. Osobą, która prawidłowo odpowiedziała na moje pytanie o cel założenia firmy była Oksana. Założyła we Wrocławiu szkołę, która uczy Ukraińców polskiego. Powiedziała, że od początku projektuje firmę, by była to sieć szkół w różnych miastach Dolnego Śląska, docelowo także w innych regionach. Nie miała zamiaru docelowo uczyć we własnej szkole (choć w początkowym okresie to właśnie robiła). Wbudowała procedury skalowania w każdy etap firmy. I jest na najlepszej drodze do osiągnięcia swojego celu.

Chcesz być przedsiębiorcą? Chcesz iść na swoje? Idź, jestem ostatnią osobą, która miałaby Ci zabronić. Będę Ci kibicować od początku.
O jedno tylko Cię proszę. Zrozum różnicę pomiędzy tymi trzema typami: pracownik, pracownik we własnej firmie i przedsiębiorca. A potem załóż firmę dokładnie taką, o jakiej marzysz.

Autor
Paweł Tkaczyk
Paweł Tkaczyk